Dlaczego nie ja
Mój dom był smutnym domem, do którego wróciłam niedawno podczas terapii. Ciągle w nim jestem, a bardzo chciałabym już wyjść.
Chciałabym pomóc dziewczynie, która w nim mieszka, zauważyć w końcu jej cierpienie i nie nazywać go 'niczym specjalnym'.
Chciałabym przestać zmagać się z nerwicą, stałym lękiem, ukoić swoje przygnębienie związane z przeszłością.
Chciałabym wybaczyć mojemu tacie, nie wymazywać go z pamięci. Przyjąć przeszłość w prawdziwej formie, spisać ją. Może pomóc komukolwiek, kto tutaj przypadkiem trafi i podziela moje emocje.
Czasem zastanawiam się, dlaczego mnie to spotkało, ale właściwie - dlaczego by nie? Zasłużyłam na smutne dzieciństwo dokładnie tak jak ktokolwiek - wcale.
Wstydzę się, że nie umiem już pisać tak jak kiedyś, że myśli mi skostniały, że jestem niezdarna i nieładna, także w piśmie.
Ostatnio czuję się coraz gorzej, im bardziej otworzyłam w myślach mój smutny dom. Zawsze wygląda tak samo, zawsze jest ciemny, jest ciemno, palą się tylko boczne światła, bo z jakiejś przyczyny jasne wnętrza były pogardzane przez moich rodziców. Mój pokój był jasny, ale siedziałam w nim sama, zawsze siedziałam w nim sama.
I nasłuchiwałam. Kto płacze, kto jest w domu. Kto już wrócił. Czy się kłócą? Czy on już wrócił? Czy jest trzeźwy? Czy M. płacze? Czy tata znowu spuszcza wodę, żeby w swojej kiepsko działającej już głowie zagłuszyć dźwięk otwieranej puszki piwa? Do tej pory zawsze nasłuchuję. Czekam na tragedię, aż znowu ktoś umrze albo mnie zostawi. Ta dziewczyna to właśnie ja, cofnełam się w czasie, jestem tam, dach jest otwarty, wylatują nietoperze, ze schodów wiszą długie czarne włosy, demony przesuwają się pomiędzy piwnicą a górą. Są też na dole, tam gdzie on siedzi. Wszystko się przemieszało w prawdziwą puszkę strachu i smutku, przeszłość dzieje się po przyszłości, a moja dusza jest taka smutna jakbym była w tych wszystkich momentach jednocześnie. Czuję to kiedy jem i kiedy idę i kiedy wstaję i gdy zasypiam.
Zawsze jest ze mną ta smutna aura, ta która sprawia, że nie zapominam o tym, że wszystko jest raczej bez sensu, że śmierć czai się wszędzie, że ludzie znikają i odchodzą, że prędzej czy później - samotność powróci. Nigdzie nie odeszła. Ciągle bywam tamtą skuloną nastolatką, zamkniętą w jasnym pokoju, pomalowanym w kolorowe wzory, żeby zamalować bure ściany. Wtedy też pisałam bloga i trochę mi to pomagało. Teraz piszę bloga, bo zasugerowała mi to terapeutka.
Wstydzę się skali tego co wtedy czułam, wstydzę się tego jak bardzo mnie to straumatyzowało. Jakby to była moja wina, mimo że nie była.
Jestem w dużej mierze zlepkiem wyrzutów sumienia, smutku, tęsknoty i strachu przed opuszczeniem. Narzucam sobie odpowiedzialność za rzeczy, na które nie miałam wpływu i wydaje mi się, że odpowiadałam za szczęście mojej rodziny. W rzeczywistości to oni odpowiadali za mnie i wszyscy zawiedli. Najbardziej Ty, tato.
Bo Ciebie kochałam najbardziej. I skrzywdziłeś mnie najbardziej. Złamałeś mi serce!
Najpierw wszystkiego mnie nauczyłeś, słuchałeś, kochałeś mnie i nie ignorowałeś mnie jak wszyscy pozostali.
Nauczyłeś mnie pływać, nauczyłeś jeździć na rowerze. Opowiedziałeś mi co warto czytać, czego słuchać. Pomagałeś w lekcjach, oceniałeś wypracowania, wspierałeś i słuchałeś i oglądaliśmy razem filmy i rozmawialiśmy o nich i uwielbiałam Cię przytulać i pytać o wszystko bo wydawałeś mi się najmądrzejszy z wszystkich ludzi, Twoje zdanie było dla mnie kluczowe, najważniejsze - z założenia mądre. Wcześniej nie zauważałam, że byłeś alkoholikiem poza pojedyńczymi wspomniemiami. Potem nie piłeś i to były najlepsze 4 lata jakie z Tobą pamiętam.
A potem mnie oszukałeś, każdy kolejny dzień był coraz większym rozczarowaniem, wielkim, czarnym rozczarowaniem, powoli zmieniającym się w czarną i nerwową rozpacz.
Ciągłe czekanie, ciągłe nasłuchiwanie, Twój płacz i obietnice, że nie będziesz pił. Moją pogadrę, niechęć, złość. Twoje stopniowe zmienianie się w obrzydliwego pijaka, którego nie znałam, którego nienawidziłam. On mnie nie słuchał. Jego nie było, a jak był - to pił. Porzuciłeś mnie i zostałam całkiem sama. Ty i ja w wielkim domu.
Ja w wielkim domu. Sama i czekająca aż wrócisz. Czy w ogóle wrócisz, tak bardzo się bałam.
Kocham Cię, ale to dobrze, że już mnie nie skrzywdzisz. Już zawsze będę wiedziała gdzie jesteś.
A i Ciebie nie dręczą już demony, bo wierzę, że nie chciałeś być tym kim się stałeś.
Śmierć nas uwolniła, ale teraz nadal jestem tutaj sama, na tym samym łózku, w tym samym jasnym pokoju, w tym samym ciemnym domu.
I chyba ciągle na Ciebie czekam